sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 3.

       Miał potworne wyrzuty sumienia. Po raz kolejny oszukał swoją mistrzynię, mówiąc, że nic mu nie jest. Ba, jakby tego było mało, on sam siebie okłamywał! Nic też dziwnego, że powoli zaczął wierzyć w te kłamstwa. Scarce sam już nie wiedział, co było prawdą. Przez to wszystko zastanawiał się nad opuszczeniem Zakonu. Jednak nie miałoby to żadnego sensu. Scarce był najpotężniejszym Jedi od czasów legendarnego Anakina Skywalkera, późniejszego Darta Vadera. Nie, poprzysiągł sobie, że nie popełni jego błędu. Nie zejdzie na Ciemną Stronę Mocy. Zresztą nie miał po co. I tak nie posiadał nikogo bliskiego. Prawie nie pamiętał swoich rodziców. Szczególnie matki. Po niej w jego pamięci pozostał tylko głos oraz ciepły uśmiech kobiety. Wspomnienia o ojcu były żywsze. Z tego, co mówił mu mistrz, który zabrał go z najniższych poziomów miasta, był bardzo do niego podobny. Nigdy nie zapomni tego, jak został wyrwany ojcu, zawsze będzie słyszał w swojej głowie jego krzyk, to, jak mężczyzna wrzeszczał jego imię.
            Mimo tych wspomnień, nie tęsknił za dawnym życiem wśród nizin społecznych. W ciągu tych dwudziestu dwóch lat, jakie spędził w Zakonie Jedi ani razu nie spotkał ojca. Nie chciał tego. Młody mężczyzna obawiał się, że jak tylko go ujrzy, zatęskni za tą dziecięcą beztroską, za ciepłem rodzinnym… Mimo tego wciąż wyobrażał sobie, co by było, gdyby nie został Rycerzem Światła. W wyobraźni widział siebie jako urzędnika bądź też jakiegoś podrzędnego polityka, którym mógł zostać dzięki swojej inteligencji oraz charyzmie. Widział siebie, trzymającego na rękach niemowlę. I to właśnie tego najbardziej żałował, będąc Jedi. Użytkownicy Jasnej Strony nie mogli się przywiązywać. Tak głosił kodeks. Co prawda zdarzyło się kilka wyjątków, ale nie kończyły się one dobrze. Wystarczyło wspomnieć związek Anakina i Padmé. Skywalker chcąc uratować żonę przed niechybną śmiercią, przyjął ofertę kanclerza Palpatine’a, który tak naprawdę był Lordem Sithów. Zdało się to jednak na nic. Senator Amidala umarła, a nad Anakinem władzę przejęła Ciemna Strona. Kolejnym nieszczęśliwym związkiem było małżeństwo jednego z żołnierzy klonów Wielkiej Armii Republiki – RC-1136, zwanego Darmanem z młodą Jedi Etain Tur-Mukan. Kobieta chcąc ochronić nieświadomego ciosu klona, nadziała się na miecz świetlny, tym samym ginąc.
            Nie, zdecydowanie nie było mu to potrzebne. Jednak mimo to czasami czuł się samotny. Nie miał nikogo, komu mógłby powiedzieć o swoich troskach. Niejednokrotnie źle się czuł, mając świadomość, że nigdy nie będzie przy jego boku osoby, do której będzie mógł się przytulić.
            Otrząsnął się. Nie czas na takie myślenie.
            Medytując w swoim pokoju, recytował w myślach kodeks.

Nie ma emocji – jest spokój.
Nie ma ignorancji – jest wiedza.
Nie ma namiętności (pasji) – jest pogoda ducha.
Nie ma chaosu – jest harmonia.
Nie ma śmierci – jest Moc.

            Słowa raz po raz przewijały się w jego umyśle, aż w końcu Scarce całkowicie się uspokoił. Przestał myśleć o rzeczach, o których nie powinien myśleć. Musiał skupić się na chwili obecnej. Mimo wszystko jedna myśl wciąż nie pozwalała zjednoczyć mu się z Mocą. Myśl o Sithance, którą spotkał zaledwie tydzień temu. Ze wszystkich sił starał się odgonić obraz jej twarzy, ale im bardziej się na tym skupiał, tym obraz był żywszy.
            Dlaczego nie mógł przestać o niej myśleć? Przecież była jego wrogiem, a poza tym on sam był Jedi, a kodeks zabraniał dość wyraźnie, by nie przejmować się takimi sprawami. Jednak nie wyjaśniał, dlaczego Scarce cały czas myślał o tej dziewczynie. Młody Jedi wiedział, że za tym kryło się coś o wiele bardziej skomplikowanego. Nie wiedział tylko, co to takiego było. I właśnie to go najbardziej w tym wszystkim denerwowało.

***

            Całkowicie zapomniała o swojej niedoszłej ofierze. A przynajmniej tak sobie wmawiała. Prawda była jednak zupełnie inna. Aayla zepchnęła młodego Jedi na sam kraniec swojej świadomości, po czym starała się blokować myśl o nim innymi. Nie zawsze jej się to udawało. Bywały takie chwile, w której po prostu nie mogła o nim nie myśleć oraz nie wypominać sobie tego, dlaczego go nie zabiła. Co nią kierowało w tamtym momencie? Litość, a może to, jakie wrażenie na niej zrobił? Nie miała pojęcia. Wiedziała tylko, że nic dobrego. Bynajmniej w jej mniemaniu. Do tej pory była bezlitosną, żądną krwi Jedi Sithanką. Uwielbiała znęcać się nad swoimi ofiarami i patrzeć, jak cierpią. Niestety, od pamiętnego spotkania, Aayla zaczęła się zastanawiać nad swoim życiem jak Sith. Czy naprawdę obrała właściwą drogę?
            Zanim pomyślała, zerwała się ze swojego łóżka, chwyciła swoją torbę ze skóry banthy oraz miecz świetlny, który wetknęła za pas. Wybiegła z pokoju i czym prędzej skierowała się w stronę hangaru. Podbiegła szybko do małego myśliwca gwiezdnego, przy którym czekał już R-17, zupełnie tak, jakby przewidział, co Aayla zamierza zrobić.
            Na widok robota dziewczyna uśmiechnęła się. R-17 usadowił się w odpowiednim miejscu, a Aayla zwinnie wskoczyła do kabiny myśliwca. Włączyła zasilanie, sprawdziła wszystkie systemy, wystartowała, a potem odezwała się:
- Ustaw koordynaty na Yavin IV, Ar-seventeen.
            Robot zapiszczał cichutko, po czym zaczął wprowadzać współrzędne. Solinar czekała, aż droid skończy. Gdy to się stało, dziewczyna wykonała skok w nadprzestrzeń.

            W czasie podróży nie narzekała na nudę, ponieważ zabrała ze sobą swój datapad, na którym miała tysiące książek. Zaczęła czytać jedną z nich. Co chwila śmiała się głośno, a to dlatego, że raz po raz napotykała na zabawne dialogi lub sytuacje. W ten sposób długa z reguły podróż minęła Aayli w mgnieniu oka.
            Nie zwróciła uwagi na to, że R-17 wyprowadził statek z nadprzestrzeni tuż w pobliże księżyca.
            Solinar już z daleka widziała powierzchnię globu. Yavin był księżycem, na którym przewagę stanowiły bagna i dżungla. Uśmiechnęła się. Już za kilka minut wyląduje na powierzchni i w końcu będzie miała spokój.
            W tej samej chwili usłyszała głośny pisk swojego droida astromechanicznego.
- Co się stało, Ar-sewenteen? – zapytała, odwracając się w jego kierunku. Ponownie zapiszczał.
- Jak to śledzi nas republikański myśliwiec?! Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? – Ar-seventeen zakręcił kopułką, wydając z siebie cichutki gwizd.
- Nie chciałeś mnie niepokoić? Może masz jakiegoś wirusa, skoro myślisz, że przyjmę to ze stoickim spokojem? Durny robot… - chwyciła za stery i wykonała ostry skręt. Wiedziała, że wrogi myśliwiec nie odpuści tak łatwo.
            Co chwila słyszała przeraźliwe piski R-17. Nawet nie starała się go uspokoić. Wyłączyła myślenie i zdała się na instynkt. Aayla była doskonałym pilotem. Wykonała ostry zwrot, dzięki czemu wrogi statek nie zdołał odpowiednio zareagować i przemknął obok niej. Dziewczyna uśmiechnęła się.
            Obróciła myśliwiec w miejscu i otworzyła ogień. Czerwone promienie pomknęły w kierunku wroga. Dziewczyna zazgrzytała zębami na widok zręcznych manewrów pilota. Mimo tego nie poddawała się. Ponownie wystrzeliła wiązkę promieni. I znów nie trafiła. W tym samym momencie republikański myśliwiec zaatakował Aaylę.
            Oba myśliwce ostrzeliwały się wzajemnie, lecz żaden nie mógł trafić drugiego.
Walka trwała bardzo długo. Jednak w końcu jeden i drugi pilot postanowili zmylić przeciwnika za pomocą zręcznego młynka. Niestety, skończyło się na tym, że oboje zderzyli się ze sobą, a po chwili spadali razem w stronę powierzchni księżyca.
- Szlag by to! – wrzasnęła Aayla, próbując zapanować nad płonącym myśliwcem. Na darmo. Cała hydraulika stateczku wysiadła. Sithanka patrząc na zbliżającą się nieubłaganie powierzchnię planety, przygotowywała się na niechybną śmierć. Ziemia z każdą chwilą zbliżała się. Aayla zamknęła oczy, czekając na to, aż myśliwiec uderzy.
            Poczuła silne turbulencje. R-17 zapiszczał ostrzegawczo.
- Widzę, że silniki się palą, Ar-seventeen! – wrzasnęła. – A teraz zamknij się, z łaski swojej!
            Droid zapiszczał cichutko i umilkł. Aayla złączyła się z Mocą. Chciała w minimalnym stopniu zamortyzować upadek myśliwca. Dziewczyna wytworzyła poduszkę powietrzną i statek zaczął powoli wytracać prędkość. Wciąż jednak zbyt szybko opadał.
            Aayla zacisnęła szczęki. Na twarz wystąpiły jej kropelki potu.
            Powierzchnia księżyca zbliżała się coraz szybciej, aż w końcu myśliwiec wszedł w atmosferę i gdyby nie osłony, zacząłby się palić.
            Kontroli zamigały niepokojącą i Aayla wcisnęła kilka przycisków. Umilkły.
            Spróbowała załączyć silniki hamujące. Niestety, one też nie działały.
            Zaklęła głośno, uderzając otwartą dłonią w pulpit. To była ostatnie rzecz, jaką zrobiła, przed uderzeniem w powierzchnię księżyca. Potem nastąpił huk i przed oczami Sithanki pojawiła się nieprzenikniona ciemność.

            Zamrugała gwałtownie. Żyła. Jakimś cudem przeżyła. Otworzyła powoli oczy. Wszędzie unosił się pył i kurz, który dostawał się do dróg oddechowych. Dziewczyna kaszlnęła. Bolała ją głowa i płuca. Dotknęła dłonią głowy. Na swoich długich, smukłych palcach zobaczyła krew. No pięknie. Miała rozwalone czoło. Ale to było nic w porównaniu z tym, ze przeżyła.
            Odpięła pasy bezpieczeństwa i zsunęła się na spaloną ziemię. Była jeszcze ciepła. Podniosła się chwiejnie na nogach. Nie miała nic złamanego. W sumie to nic jej się nie stało oprócz tego nieszczęsnego rozcięcia na czole.
            Rozejrzała się. Otaczał ją spalony las. Tam gdzie wcześniej były drzewa, teraz widniał wąski, ale długi pas zniszczeń.
            Nagle przypomniała sobie o swoim droidzie astromechanicznym.
- Ar-seventeen! Żyjesz?! – krzyknęła. Przecież to bez sensu pytać się droida, czy żyje. Od tego upadku poprzestawiało mi się w mózgu. – Ar-seventeen!
            Usłyszała cichy pisk.
            Obeszła wrak myśliwca i zobaczyła to, co zostało z biednego droida. Kopułka ledwo się trzymała na korpusie.
            W tym momencie Aaylę ogarnął żal. Była taka wredna dla tego robota, a teraz co? Nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Widok droida kompletnie ją załamał. W końcu odezwała się cicho:
- Przepraszam, że byłam dla ciebie wredna. Gdybym wiedziała, że to wszystko tak się skończy, to…
            R-17 przerwał jej, wydając przeciągły pisk.
- Nie, nie powinnam taka być, mimo tego, że jesteś tylko droidem. Nie powinnam była cię tak traktować. Przepraszam – spojrzała na niego. Kontrolka pikała coraz słabiej, aż w końcu całkowicie przestała.
            Aayla westchnęła cicho i odeszła z dala od stateczku.
            Nagle jakiś potężny wybuch spowodował, że dziewczyna przewróciła się. Wiedziała, że to drugi myśliwiec uderzył w powierzchnię planety. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że to był statek tego cholernego Jedi. Miała nadzieję, że nie miał tyle szczęścia, co ona. Mimo tego i tak postanowiła sprawdzić to osobiście.
            Przeszła kilkadziesiąt metrów, aż zagłębiła się w dżunglę. W oddali zobaczyła płomienie liżące korony drzew.
            Przyspieszyła. W końcu wyłoniła się z lasu wprost na polanę. Spostrzegła wrak myśliwca. Nie było żadnych oznak, że ktokolwiek przeżył.
            Kilka sekund później spostrzegła znajomą, niemal białą czuprynę Jedi. Młody mężczyzna był zakrwawiony, ale żywy. Nie wiadomo dlaczego, ale Aayla nagle poczuła ulgę na wieść, że on żyje.
            Zauważyła, jak Scarce upadł na trawę, po czym oparł się o kadłub myśliwca.
            Siedział tak przez parę minut, a potem zaczął się rozglądać. Mimo tego, ża Aayla dobrze się ukryła, on i tak zauważył jej kasztanowe włosy.
            Wstał i zaczął iść w jej kierunku. Solinar wyjęła zza pasa swój miecz świetlny, którego jakimś cudem nie zgubiła. Włączyła go. Jaskrawoczerwona klinga o podwójnym ostrzu rozjarzyła nieco mrok lasu. Przestąpiła krok w przód. Żadne z nich nie było zdolne do walki, ale czy nie można było chociaż troszkę zastraszyć przeciwnika?
            Przyspieszyła.
            W połowie drogi stanęli przed sobą, mierząc się wzrokiem. Aayla zapomniała, jaki ten Jedi był wysoki. Sama sięgała mu ledwo do ramienia. Przy nim była mała, jak pustynna mrówka z Tatooinne.
- Miałem nadzieję, że nie żyjesz.
- Miałam nadzieję, że nie żyjesz.
            Powiedzieli to równocześnie.
- Dlaczego za mną leciałeś? – zapytała Aayla, trzymając w pogotowiu swój miecz świetlny.
- A skąd pomysł, że za tobą leciałem? – odpowiedział pytaniem, unosząc prawą brew lekko w górę. W jego ciemnych oczach czaiły się ogniki rozbawienia.
Ma mnie za idiotkę. Chrzaniony Jedi…, pomyślała Aayla, zaciskając szczęki. Chociaż patrząc mu w tęczówki, zrozumiała, że ten „chrzaniony Jedi” był bardzo przystojny. Ciemne, mimo jasnych włosów, rzęsy były niesamowicie długi i rzucały cień na policzki. Nos mężczyzny był prosty, bez jednej skazy, a usta… Nie, o nich lepiej nie wspominać. To były najpiękniejsze usta, jakie Aayla widziała kiedykolwiek w życiu.
            Poczuła, że się rumieni. Jeszcze tego brakowało, aby ten Jedi traktował ją jak jeszcze większego pomyleńca.
            Odwróciła wzrok.
- Ej, mała, spokojnie. Nie musisz się wściekać! – źle odczytał jej emocje. Scarce myślał, że zrobiła się czerwona dlatego, że była zła. Powód był jednak zupełnie inny.
- Na Moc, co ty możesz, do jasnej cholery, wiedzieć?! – wydarła się. – Nie odzywaj się do mnie, najlepiej będzie, jak nie będziesz się do mnie zbliżał, Jedi!
            Odwróciła się na pięcie, z zamiarem odejścia z powrotem w dżunglę.
- Cz-czekaj! Dokąd idziesz? – zapytał Scarce, zbity z tropu.
            Zmroziła go wściekłym wzrokiem, po czym znów się odwróciła i odparła:
- Jeżeli będziesz wchodził mi w drogę, nie będę się powstrzymywać, zabiję cię.
            Po tych słowach zniknęła w lesie, a Scarce został sam, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknęła młoda Sithanka.

***
Wiem, że dawno nie było notki, ale miałem małe problemy zdrowotne, zainteresowane wiedzą, o co chodzi, ale jest już w porządku. Tylko dwa miesiące wyjęte z życia na rzecz tego w szpitalu. Rozdział byłby wcześniej, ale nawet brytyjska służba zdrowia olewa pacjentów.
Także nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Następny pewnie będzie szybciej, a nie po czterech miesiącach. No nic, pozostało mi tylko prosić o komentarze, które naprawdę motywują do dalszego pisania. Dziękuję za uwagę. Niech Moc będzie z Wami!