Miał potworne wyrzuty sumienia. Po raz kolejny oszukał swoją
mistrzynię, mówiąc, że nic mu nie jest. Ba, jakby tego było mało, on sam siebie
okłamywał! Nic też dziwnego, że powoli zaczął wierzyć w te kłamstwa. Scarce sam
już nie wiedział, co było prawdą. Przez to wszystko zastanawiał się nad
opuszczeniem Zakonu. Jednak nie miałoby to żadnego sensu. Scarce był
najpotężniejszym Jedi od czasów legendarnego Anakina Skywalkera, późniejszego
Darta Vadera. Nie, poprzysiągł sobie, że nie popełni jego błędu. Nie zejdzie na
Ciemną Stronę Mocy. Zresztą nie miał po co. I tak nie posiadał nikogo
bliskiego. Prawie nie pamiętał swoich rodziców. Szczególnie matki. Po niej w
jego pamięci pozostał tylko głos oraz ciepły uśmiech kobiety. Wspomnienia o
ojcu były żywsze. Z tego, co mówił mu mistrz, który zabrał go z najniższych
poziomów miasta, był bardzo do niego podobny. Nigdy nie zapomni tego, jak
został wyrwany ojcu, zawsze będzie słyszał w swojej głowie jego krzyk, to, jak
mężczyzna wrzeszczał jego imię.
Mimo tych
wspomnień, nie tęsknił za dawnym życiem wśród nizin społecznych. W ciągu tych dwudziestu
dwóch lat, jakie spędził w Zakonie Jedi ani razu nie spotkał ojca. Nie chciał
tego. Młody mężczyzna obawiał się, że jak tylko go ujrzy, zatęskni za tą
dziecięcą beztroską, za ciepłem rodzinnym… Mimo tego wciąż wyobrażał sobie, co
by było, gdyby nie został Rycerzem Światła. W wyobraźni widział siebie jako
urzędnika bądź też jakiegoś podrzędnego polityka, którym mógł zostać dzięki
swojej inteligencji oraz charyzmie. Widział siebie, trzymającego na rękach
niemowlę. I to właśnie tego najbardziej żałował, będąc Jedi. Użytkownicy Jasnej
Strony nie mogli się przywiązywać. Tak głosił kodeks. Co prawda zdarzyło się
kilka wyjątków, ale nie kończyły się one dobrze. Wystarczyło wspomnieć związek
Anakina i Padmé. Skywalker chcąc uratować żonę przed niechybną śmiercią,
przyjął ofertę kanclerza Palpatine’a, który tak naprawdę był Lordem Sithów.
Zdało się to jednak na nic. Senator Amidala umarła, a nad Anakinem władzę
przejęła Ciemna Strona. Kolejnym nieszczęśliwym związkiem było małżeństwo jednego
z żołnierzy klonów Wielkiej Armii Republiki – RC-1136, zwanego Darmanem z młodą
Jedi Etain Tur-Mukan. Kobieta chcąc ochronić nieświadomego ciosu klona,
nadziała się na miecz świetlny, tym samym ginąc.
Nie,
zdecydowanie nie było mu to potrzebne. Jednak mimo to czasami czuł się samotny.
Nie miał nikogo, komu mógłby powiedzieć o swoich troskach. Niejednokrotnie źle
się czuł, mając świadomość, że nigdy nie będzie przy jego boku osoby, do której
będzie mógł się przytulić.
Otrząsnął się.
Nie czas na takie myślenie.
Medytując w
swoim pokoju, recytował w myślach kodeks.
Nie ma emocji – jest
spokój.
Nie ma ignorancji –
jest wiedza.
Nie ma namiętności
(pasji) – jest pogoda ducha.
Nie ma chaosu – jest
harmonia.
Nie ma śmierci – jest
Moc.
Słowa raz po
raz przewijały się w jego umyśle, aż w końcu Scarce całkowicie się uspokoił.
Przestał myśleć o rzeczach, o których nie powinien myśleć. Musiał skupić się na
chwili obecnej. Mimo wszystko jedna myśl wciąż nie pozwalała zjednoczyć mu się
z Mocą. Myśl o Sithance, którą spotkał zaledwie tydzień temu. Ze wszystkich sił
starał się odgonić obraz jej twarzy, ale im bardziej się na tym skupiał, tym
obraz był żywszy.
Dlaczego nie
mógł przestać o niej myśleć? Przecież była jego wrogiem, a poza tym on sam był
Jedi, a kodeks zabraniał dość wyraźnie, by nie przejmować się takimi sprawami.
Jednak nie wyjaśniał, dlaczego Scarce cały czas myślał o tej dziewczynie. Młody
Jedi wiedział, że za tym kryło się coś o wiele bardziej skomplikowanego. Nie
wiedział tylko, co to takiego było. I właśnie to go najbardziej w tym wszystkim
denerwowało.
***
Całkowicie
zapomniała o swojej niedoszłej ofierze. A przynajmniej tak sobie wmawiała.
Prawda była jednak zupełnie inna. Aayla zepchnęła młodego Jedi na sam kraniec
swojej świadomości, po czym starała się blokować myśl o nim innymi. Nie zawsze
jej się to udawało. Bywały takie chwile, w której po prostu nie mogła o nim nie
myśleć oraz nie wypominać sobie tego, dlaczego go nie zabiła. Co nią kierowało
w tamtym momencie? Litość, a może to, jakie wrażenie na niej zrobił? Nie miała
pojęcia. Wiedziała tylko, że nic dobrego. Bynajmniej w jej mniemaniu. Do tej
pory była bezlitosną, żądną krwi Jedi Sithanką. Uwielbiała znęcać się nad
swoimi ofiarami i patrzeć, jak cierpią. Niestety, od pamiętnego spotkania,
Aayla zaczęła się zastanawiać nad swoim życiem jak Sith. Czy naprawdę obrała
właściwą drogę?
Zanim
pomyślała, zerwała się ze swojego łóżka, chwyciła swoją torbę ze skóry banthy
oraz miecz świetlny, który wetknęła za pas. Wybiegła z pokoju i czym prędzej
skierowała się w stronę hangaru. Podbiegła szybko do małego myśliwca
gwiezdnego, przy którym czekał już R-17, zupełnie tak, jakby przewidział, co
Aayla zamierza zrobić.
Na widok robota
dziewczyna uśmiechnęła się. R-17 usadowił się w odpowiednim miejscu, a Aayla
zwinnie wskoczyła do kabiny myśliwca. Włączyła zasilanie, sprawdziła wszystkie
systemy, wystartowała, a potem odezwała się:
- Ustaw koordynaty na Yavin IV, Ar-seventeen.
Robot
zapiszczał cichutko, po czym zaczął wprowadzać współrzędne. Solinar czekała, aż
droid skończy. Gdy to się stało, dziewczyna wykonała skok w nadprzestrzeń.
W czasie
podróży nie narzekała na nudę, ponieważ zabrała ze sobą swój datapad, na którym
miała tysiące książek. Zaczęła czytać jedną z nich. Co chwila śmiała się
głośno, a to dlatego, że raz po raz napotykała na zabawne dialogi lub sytuacje.
W ten sposób długa z reguły podróż minęła Aayli w mgnieniu oka.
Nie zwróciła
uwagi na to, że R-17 wyprowadził statek z nadprzestrzeni tuż w pobliże
księżyca.
Solinar już z
daleka widziała powierzchnię globu. Yavin był księżycem, na którym przewagę
stanowiły bagna i dżungla. Uśmiechnęła się. Już za kilka minut wyląduje na
powierzchni i w końcu będzie miała spokój.
W tej samej
chwili usłyszała głośny pisk swojego droida astromechanicznego.
- Co się stało, Ar-sewenteen? – zapytała, odwracając się w jego
kierunku. Ponownie zapiszczał.
- Jak to śledzi nas republikański myśliwiec?! Dlaczego dopiero
teraz mi o tym mówisz? – Ar-seventeen zakręcił kopułką, wydając z siebie
cichutki gwizd.
- Nie chciałeś mnie niepokoić? Może masz jakiegoś wirusa, skoro
myślisz, że przyjmę to ze stoickim spokojem? Durny robot… - chwyciła za stery i
wykonała ostry skręt. Wiedziała, że wrogi myśliwiec nie odpuści tak łatwo.
Co chwila
słyszała przeraźliwe piski R-17. Nawet nie starała się go uspokoić. Wyłączyła
myślenie i zdała się na instynkt. Aayla była doskonałym pilotem. Wykonała ostry
zwrot, dzięki czemu wrogi statek nie zdołał odpowiednio zareagować i przemknął
obok niej. Dziewczyna uśmiechnęła się.
Obróciła
myśliwiec w miejscu i otworzyła ogień. Czerwone promienie pomknęły w kierunku
wroga. Dziewczyna zazgrzytała zębami na widok zręcznych manewrów pilota. Mimo
tego nie poddawała się. Ponownie wystrzeliła wiązkę promieni. I znów nie
trafiła. W tym samym momencie republikański myśliwiec zaatakował Aaylę.
Oba myśliwce
ostrzeliwały się wzajemnie, lecz żaden nie mógł trafić drugiego.
Walka trwała bardzo długo. Jednak w końcu jeden i drugi pilot
postanowili zmylić przeciwnika za pomocą zręcznego młynka. Niestety, skończyło
się na tym, że oboje zderzyli się ze sobą, a po chwili spadali razem w stronę
powierzchni księżyca.
- Szlag by to! – wrzasnęła Aayla, próbując zapanować nad
płonącym myśliwcem. Na darmo. Cała hydraulika stateczku wysiadła. Sithanka
patrząc na zbliżającą się nieubłaganie powierzchnię planety, przygotowywała się
na niechybną śmierć. Ziemia z każdą chwilą zbliżała się. Aayla zamknęła oczy,
czekając na to, aż myśliwiec uderzy.
Poczuła silne turbulencje. R-17
zapiszczał ostrzegawczo.
- Widzę, że silniki się palą, Ar-seventeen! – wrzasnęła. – A teraz
zamknij się, z łaski swojej!
Droid
zapiszczał cichutko i umilkł. Aayla złączyła się z Mocą. Chciała w minimalnym
stopniu zamortyzować upadek myśliwca. Dziewczyna wytworzyła poduszkę powietrzną
i statek zaczął powoli wytracać prędkość. Wciąż jednak zbyt szybko opadał.
Aayla zacisnęła
szczęki. Na twarz wystąpiły jej kropelki potu.
Powierzchnia
księżyca zbliżała się coraz szybciej, aż w końcu myśliwiec wszedł w atmosferę i
gdyby nie osłony, zacząłby się palić.
Kontroli
zamigały niepokojącą i Aayla wcisnęła kilka przycisków. Umilkły.
Spróbowała
załączyć silniki hamujące. Niestety, one też nie działały.
Zaklęła głośno,
uderzając otwartą dłonią w pulpit. To była ostatnie rzecz, jaką zrobiła, przed
uderzeniem w powierzchnię księżyca. Potem nastąpił huk i przed oczami Sithanki
pojawiła się nieprzenikniona ciemność.
Zamrugała
gwałtownie. Żyła. Jakimś cudem przeżyła. Otworzyła powoli oczy. Wszędzie unosił
się pył i kurz, który dostawał się do dróg oddechowych. Dziewczyna kaszlnęła.
Bolała ją głowa i płuca. Dotknęła dłonią głowy. Na swoich długich, smukłych
palcach zobaczyła krew. No pięknie. Miała rozwalone czoło. Ale to było nic w
porównaniu z tym, ze przeżyła.
Odpięła pasy
bezpieczeństwa i zsunęła się na spaloną ziemię. Była jeszcze ciepła. Podniosła
się chwiejnie na nogach. Nie miała nic złamanego. W sumie to nic jej się nie
stało oprócz tego nieszczęsnego rozcięcia na czole.
Rozejrzała się.
Otaczał ją spalony las. Tam gdzie wcześniej były drzewa, teraz widniał wąski,
ale długi pas zniszczeń.
Nagle
przypomniała sobie o swoim droidzie astromechanicznym.
- Ar-seventeen! Żyjesz?! – krzyknęła. Przecież to bez sensu pytać się droida, czy żyje. Od tego upadku
poprzestawiało mi się w mózgu. – Ar-seventeen!
Usłyszała cichy
pisk.
Obeszła wrak
myśliwca i zobaczyła to, co zostało z biednego droida. Kopułka ledwo się
trzymała na korpusie.
W tym momencie
Aaylę ogarnął żal. Była taka wredna dla tego robota, a teraz co? Nie potrafiła
wykrztusić z siebie słowa. Widok droida kompletnie ją załamał. W końcu odezwała
się cicho:
- Przepraszam, że byłam dla ciebie wredna. Gdybym wiedziała, że
to wszystko tak się skończy, to…
R-17 przerwał
jej, wydając przeciągły pisk.
- Nie, nie powinnam taka być, mimo tego, że jesteś tylko
droidem. Nie powinnam była cię tak traktować. Przepraszam – spojrzała na niego.
Kontrolka pikała coraz słabiej, aż w końcu całkowicie przestała.
Aayla
westchnęła cicho i odeszła z dala od stateczku.
Nagle jakiś
potężny wybuch spowodował, że dziewczyna przewróciła się. Wiedziała, że to
drugi myśliwiec uderzył w powierzchnię planety. Nie miała najmniejszych
wątpliwości, że to był statek tego cholernego Jedi. Miała nadzieję, że nie miał
tyle szczęścia, co ona. Mimo tego i tak postanowiła sprawdzić to osobiście.
Przeszła kilkadziesiąt
metrów, aż zagłębiła się w dżunglę. W oddali zobaczyła płomienie liżące korony
drzew.
Przyspieszyła.
W końcu wyłoniła się z lasu wprost na polanę. Spostrzegła wrak myśliwca. Nie
było żadnych oznak, że ktokolwiek przeżył.
Kilka sekund
później spostrzegła znajomą, niemal białą czuprynę Jedi. Młody mężczyzna był
zakrwawiony, ale żywy. Nie wiadomo dlaczego, ale Aayla nagle poczuła ulgę na
wieść, że on żyje.
Zauważyła, jak
Scarce upadł na trawę, po czym oparł się o kadłub myśliwca.
Siedział tak
przez parę minut, a potem zaczął się rozglądać. Mimo tego, ża Aayla dobrze się
ukryła, on i tak zauważył jej kasztanowe włosy.
Wstał i zaczął
iść w jej kierunku. Solinar wyjęła zza pasa swój miecz świetlny, którego jakimś
cudem nie zgubiła. Włączyła go. Jaskrawoczerwona klinga o podwójnym ostrzu
rozjarzyła nieco mrok lasu. Przestąpiła krok w przód. Żadne z nich nie było
zdolne do walki, ale czy nie można było chociaż troszkę zastraszyć przeciwnika?
Przyspieszyła.
W połowie drogi
stanęli przed sobą, mierząc się wzrokiem. Aayla zapomniała, jaki ten Jedi był
wysoki. Sama sięgała mu ledwo do ramienia. Przy nim była mała, jak pustynna
mrówka z Tatooinne.
- Miałem nadzieję, że nie żyjesz.
- Miałam nadzieję, że nie żyjesz.
Powiedzieli to
równocześnie.
- Dlaczego za mną leciałeś? – zapytała Aayla, trzymając w
pogotowiu swój miecz świetlny.
- A skąd pomysł, że za tobą leciałem? – odpowiedział pytaniem,
unosząc prawą brew lekko w górę. W jego ciemnych oczach czaiły się ogniki
rozbawienia.
Ma mnie za idiotkę. Chrzaniony
Jedi…, pomyślała
Aayla, zaciskając szczęki. Chociaż patrząc mu w tęczówki, zrozumiała, że ten „chrzaniony
Jedi” był bardzo przystojny. Ciemne, mimo jasnych włosów, rzęsy były
niesamowicie długi i rzucały cień na policzki. Nos mężczyzny był prosty, bez
jednej skazy, a usta… Nie, o nich lepiej nie wspominać. To były najpiękniejsze
usta, jakie Aayla widziała kiedykolwiek w życiu.
Poczuła, że się
rumieni. Jeszcze tego brakowało, aby ten Jedi traktował ją jak jeszcze
większego pomyleńca.
Odwróciła
wzrok.
- Ej, mała, spokojnie. Nie musisz się wściekać! – źle odczytał
jej emocje. Scarce myślał, że zrobiła się czerwona dlatego, że była zła. Powód
był jednak zupełnie inny.
- Na Moc, co ty możesz, do jasnej cholery, wiedzieć?! – wydarła się.
– Nie odzywaj się do mnie, najlepiej będzie, jak nie będziesz się do mnie
zbliżał, Jedi!
Odwróciła się
na pięcie, z zamiarem odejścia z powrotem w dżunglę.
- Cz-czekaj! Dokąd idziesz? – zapytał Scarce, zbity z tropu.
Zmroziła go
wściekłym wzrokiem, po czym znów się odwróciła i odparła:
- Jeżeli będziesz wchodził mi w drogę, nie będę się
powstrzymywać, zabiję cię.
Po tych słowach zniknęła w lesie, a Scarce został sam,
wpatrując się w miejsce, gdzie zniknęła młoda Sithanka.
***
Wiem, że dawno nie było notki, ale miałem małe problemy zdrowotne, zainteresowane wiedzą, o co chodzi, ale jest już w porządku. Tylko dwa miesiące wyjęte z życia na rzecz tego w szpitalu. Rozdział byłby wcześniej, ale nawet brytyjska służba zdrowia olewa pacjentów.
Także nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Następny pewnie będzie szybciej, a nie po czterech miesiącach. No nic, pozostało mi tylko prosić o komentarze, które naprawdę motywują do dalszego pisania. Dziękuję za uwagę. Niech Moc będzie z Wami!